W 2010 roku Dziennik Pomorza opublikował dodatek poświęcony tej komunistycznej zbrodni. Na zadane pytania nad nie ma odpowiedzi. Zapraszamy do zapoznania się z artykułem i obszernym dodatkiem, poświęconym męczeńskiej śmierci Bł. ks. Jerzego.
Kliknij poniżej i pobierz dodatek:
DODATEK SPECJALNY. Ksiądz Jerzy Popiełuszko – niewyjaśniona śmierć męczennika
Nadal nie jest znana cała prawda o męczeńskiej śmierci Błogosławionego Księdza Jerzego Popiełuszki. Kulisy zbrodni SB.
Nie są znane wszystkie okoliczności śmierci, nie poznaliśmy mocodawców zbrodni. Przyjmuje się oficjalną wersję wydarzeń, której autorami są sprawcy zbrodni. Jako oficerowie SB, którzy odpowiadali za operację porwania ks. Jerzego, wzięli na siebie całą karną odpowiedzialność za popełnioną zbrodnię. Czy była to operacja resortu MSW kierowanego przez gen. Kiszczaka, z użyciem lokalnych struktur SB?
Cały czas nie ma odpowiedzi na pytania:
• Czy przebieg wydarzeń podany przez Piotrkowskiego, Pękali i Chmielewskiego odpowiada rzeczywistym faktom?
• Czy działali oni sami?
• Czy była to operacja resortu MSW kierowanego przez Czesława Kiszczaka, z użyciem lokalnych struktur SB?
Według różnych dowodów i poszlak istnieje inna wersja wydarzeń oraz są ludzie, którzy mogliby to potwierdzić, ale przy obecnej sytuacji politycznej Polski i obecnych władzach, boją się o tym rozmawiać oraz obawiają się o życie swoje i swoich rodzin. Jak bowiem wskazuje historia, która zatoczyła się wokół wydarzeń związanych z porwaniem i mordem ks. Popiełuszki, śmierć zebrała gęste żniwo wśród ludzi związanych z tą sprawą. Poniższa wersja tamtych wydarzeń z października 1984 roku wskazuje, że historia porwania i śmierć ks. Jerzego oraz miejsce jego przetrzymywania była zupełnie inna od oficjalnie przyjętej wersji Piotrowskiego. Wersja tych wydarzeń w niczym nie umniejsza męczeństwu księdza Jerzego, wręcz przeciwnie wskazuje, że cierpiał on więcej.
I. Narada w toruńskiej SB na dzień przed porwaniem
Piotrowski był osobiście na I Komisariacie w Toruniu przy ul. Sikorskiego (obecnie ma tam swoje miejsce jeden z wydziałów Urzędu Miejskiego w Toruniu). Przybył sam w dniu poprzedzającym porwanie tj. 18 w czwartek w godzinach wieczornych na naradę z miejscowym aparatem SB. Jak mówiła osoba, która go widziała „Wizyta Piotrowskiego z MSW było dużym poruszeniem, bo jak ktoś z Warszawy przyjeżdżał obojętnie czy porucznik czy ktoś wyżej, to było to wiadome. Wszyscy zachowywali się na baczność”.
Wszystkie sprawy dotyczące działalności operacyjnej odbywały się za wiedzą komendanta I Komisariatu – w tamtym czasie funkcję tą pełnił kapitan Zdzisław P. (później otrzymał awans na majora). Wieczorna narada tamtego dnia, w przeddzień porwania ks. Jerzego, odbywała się przy jego biurku, albo w sąsiednim pokoju piętro wyżej. Kierownik komisariatu musiał posiadać pełną wiedzę w sprawie, przegląd ludzi i spraw operacyjnych. „Zasadniczo P. był człowiekiem ugodowym, natomiast jego zastępcą był porucznik Andrzej F. F. był człowiekiem, który nie zawahałby się strzelić do ludzi”.
Toruń w tym czasie był podatnym gruntem na działanie Piotrowskiego. To tutaj miały miejsca porwania osób działających w opozycji toruńskiej m.in. Antoniego Mężydły. Toruńscy esbecy – bardziej znani jako OAS mieli doświadczenie w tego rodzaju akcjach. Sprawą porwań toruńskich zajmował się znany toruński profesor Andrzej Zybertowicz, były doradca śp. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego.
„Piotrowski przyjechał do Torunia i znalazł tu ludzi, którym mógł powierzyć część swojej tajnej akcji porwania ks. Jerzego. Ludzie Ci byli zdolni wykonać takie okrutne rzeczy. Na czele grupy toruńskiej sekcji „D” stał kapitan P. (później awansowany na majora, a niedawno minister obrony Radosław S. odznaczył go medalem za zasługi dla obronności). Jego podwładnymi byli funkcjonariusze SB: Z., G. S. N. R i K. Wszyscy poza K. zmarli w ciągu 5-7 lat od śmierci ks. Jerzego w nagły sposób, a byli to stosunkowo młodzi ludzie w wieku 30-35 lat. Ich śmierć zdarzyła się w niewyjaśnionych okolicznościach – jeden zatruł się jakimś alkoholem, inny miał nagły zawał serca. Jeżeli księdza Jerzego ktoś z tej ekipy mógłby zabić, to mógł tego dokonać ten K., który był człowiekiem zdolnym do wszystkiego, mógł powiesić człowieka bez skrupułów. Miał takie morale, że przeciwnika, który mu przeszkadzał był zdolny zabić”.„Ci którzy przeżyli (P. i K.) musieli się na pewno zabezpieczyć. Ci głupcy, którzy myśleli inaczej już nie żyją. Myśleli, że jak grają uczciwie to inni też”.
„Piotrowski nie mógł być sam musiał dokooptować sobie pomocników. Tym bardziej, że działał na obcym terenie. Nie jest wykluczone, że obok tego fiata musieli jechać jeszcze inni. Porwanie człowieka to nie jest łatwa operacja, w której dwóch ludzi i kierowca jedzie na porwanie dwóch ludzi”.
Piotrkowski przybył do kapitana P. Mogła być 20-20.30. O tym przybyciu się nie mówiło. Piotrowski przyjechał dzień wcześniej i po porwaniu kojarzyliśmy tą sprawę. O Piotrowskim było cicho, że był w Toruniu. Nie chciano kojarzyć tego z tym co się wydarzyło na drodze. Nie chciano kojarzyć Piotrowskiego z toruńską SB. Wiem, że jak wybuchła sprawa z porwaniem ks. Popiełuszki, to wszyscy kojarzyliśmy to z Piotrowskim.
Prawdopodobnie Piotrowski w nocy 19.10.1984 przebywał w Toruniu, i nigdzie w tym czasie nie jechał z ks. Popiełuszko na Włocławek. Mógł nawet nocować na komisariacie i naradzać się ze swoimi toruńskimi pomocnikami. Ks. Jerzy mógł być przetrzymywany w lochach pod ruinami domu mieszkalnego na terenie zamku Dybowskiego.
Piotrowski był ubrany po cywilnemu, ładnie i elegancko wyglądał, przystojny mężczyzna, zadbany, dobrze ubrany i nie mogłoby przyjść do głowy, że dopuściłby się porwania i zabójstwa księdza. Przyjazd Piotrowskiego wyglądał tak jakby była to inspekcja, że cała władza należy do niego i on tu rządzi wszystkim. Wszyscy padają na twarz”.
“Kapitan P. szef toruńskiej grupy, to dobry pokerzysta, po nim nie można rozpoznać jego stanu, emocji, zachowania. Wtedy był kapitanem. Później dostał majora. Akcja musiała być warszawsko-toruńska. Dwie grupy musiały ze sobą współpracować. Wybrano Toruń, bo miał już doświadczenie w zabezpieczaniu takich akcji porywania ludzi opozycji”.
“Samo porwanie księdza to mogły być różne osoby, tylko pilnowaniem na miejscu w Zamku musiały się zajmować miejscowe osoby, które wiedzą gdzie i jak się poruszać. To nie jest tak, że jak pójdziesz na obcy teren, to tak trafisz i nie będziesz zauważony. Trzeba wiedzieć, znać miejsce”.
W książce „Kto i dlaczego zamordował księdza Jerzego? Sensacyjne kulisy zbrodni i śledztwa. Będziesz ukrzyżowany (9)” Krzysztof Kąkolewski pisze:
Wiarygodny informator z Torunia twierdzi, że w dniu porwania ks. Jerzego od rana było wiadomo w Toruniu, że miejscowa SB miała uczestniczyć w ważnej akcji, wspomagać tajne przedsięwzięcie. Prof. Jerzy Przystawa w analizie odrzuconej przez "Kulturę" paryską pisze, że sprzeczności i zagadkowe zachowanie się porywaczy zmusza go do postawienia hipotezy, iż komando Piotrowskiego oddało ks. Jerzego w ręce jakiejś innej grupy... Kto jeszcze brał udział w tej zbrodni?" - zastanawia się prof. Przystawa. Czy byli nimi funkcjonariusze z Torunia czy osoby postawione wyżej w hierarchii od Piotrowskiego? Nie można wykluczyć, że mogli być i jedni, i drudzy. Czy, używając enigmatycznego określenia, obcokrajowcy? Czy powstała mieszana ekipa polsko-radziecka?
W tym momencie bowiem rozważania nad miejscem, gdzie ks. Jerzy był torturowany, i hipotezami, kto to robił, zaczynają być nierozdzielne.
Najbardziej śmiała teza: że ks. Jerzego torturowano w jednym z niezliczonych budynków MSW czy Ministerstwie Obrony Narodowej, lub w jednym z tzw. lokali kontaktowych, pozornie prywatnym lokalu znajdującym się w budynku mieszkalnym, zwykłym lub zarezerwowanym dla pracowników tajnych służb.
Nasi rozmówcy wspominają, że „po tej tragedii jak ludzie z okolicznych wsi zaczęli gromadzić kamienie na miejscu porwania w Górsku i pisać napisy na kamieniu „tu SB porwała księdza Popiełuszkę”, to każdy z tych toruńskich esbeków jak przejeżdżał to zabierał te kamienie. A za każdym dniem to kamienie były większe i więcej. Esbecy nie chcieli żeby te kamienie z napisami leżały. Aż w końcu powstał wielki krzyż, którego już nikt nie mógł ruszyć.”
II. Czy ksiądz Jerzy został wystawiony SB?
Ksiądz Jerzy Popiełuszko w dniu 19 października 1984 r. został zaproszony na wieczorną Mszę Św. i rozważania różańcowe przez ks. Proboszcza Jerzego Osińskiego, do kościoła pod wezwaniem Świętych Polskich Braci Męczenników w Bydgoszczy. Wyjazd ten był zaplanowany, wiedzę o nim mieli najbliżsi współpracownicy ks. Jerzego. Do Warszawy specjalnie przyjechał wysłany przez ks. Osińskiego kierowca Pan Marek Wilk. Ks. Jerzy mając zapewniony transport tam i z powrotem początkowo odmówił swojemu kierowcy W.Ch., lecz po jego namowach zgodził się, że pojedzie z nim, a Pan Marek Wilk pojedzie sam swoim samochodem. Po przyjeździe do Bydgoszczy Ks. Jerzy odprawił wieczorną modlitwę różańcową. Ks. Jerzy namawiany przez ks. Osińskiego, żeby pozostał na noc w Bydgoszczy postanowił jednak z W. Ch. wracać do Warszawy. Ks. Jerzy następnego dnia o godz. 10 miał poranną Mszę Św. w swoim kościele na Żoliborzu.
W tym miejscu rodzi się wątpliwość: Dlaczego ks. Jerzy chciał wracać – czy z powodu obecności W.Ch., który na wyjazd poświęcił swój dzień urlopowy? Rozsądniej, bezpieczniej i wygodniej byłoby przecież przespać się i wyjechać wcześnie rano – do Warszawy z Bydgoszczy jest 270 km, a nie wracać o godz. 22.00. Do godz. 10.00 na mszę św. ks. Jerzy spokojnie by dojechał do Warszawy, na Żoliborz? Ch. powinien przecież zachować szczególną ostrożność i bezpieczeństwo przejazdu z ks. Jerzym, zwłaszcza po ostatnim powrocie z Gdańska w dniu 13 października i próbie zamachu pod Ostródą (według relacji Ch., bowiem ks. Jerzy i Seweryn Jaworski spali i nie zauważyli tego zdarzenia).
III. Jazda z Bydgoszczy, porwanie w Górsku i ucieczka W.Ch. w Przysieku
Mruganie światłami Fiata 125 P i zatrzymanie się „Volkswagena Golfa” Ch., w którym jechał ks. Jerzy jest również zastanawiające. „Golf” został, w pewnym momencie jazdy z Bydgoszczy w kierunku Torunia, oślepiony długimi światłami przez Fiata 125 i kierowca Ch. odskoczył mu z nadmierną szybkością 140 km/godz. (według relacji Ch.), a następnie „Golf” został dogoniony przez Fiata 125, który mrugał długimi światłami. Dziwi niezdecydowana postawa i nieostrożne zachowanie Ch.. który wtenczas zwolnił, jak wspomina żeby przepuścić przodem wariata i wtedy zauważył milicjanta machającego czerwoną latarką w celu zatrzymania. Według oficjalnej wersji – Fiat 125 P był koloru białego, nieoznaczony, pora nocna i odludzie. Kiedy według Ch. ksiądz Jerzy Popiełuszko kazał się zatrzymać i powiedział „ciekawe, co teraz wymyślili”, Ch. odpowiedział „zdaje się, że znowu będę musiał zapłacić”. Mało to przekonywujące i mało logiki w tym. Zachowanie Ch. wskazywałoby, że jadąc z nadmierną prędkością dał pretekst do konieczności zatrzymania się i poddania kontroli. A przecież było to zaledwie tydzień po zamachu pod Ostródą. (Analiza zdarzeń na podstawie książki kierowcy ks. Jerzego).
Według ówczesnego funkcjonariusza urzędu spraw wewnętrznych sprawa mogła wyglądać inaczej: „Ja sobie też tak myślałem, że gdyby Ch. nie był agentem, to by on nie uciekł. A że wskazuje, że mógł współpracować, to podprowadził, on spowodował zatrzymanie tego samochodu, on spowodował, że łatwiej im było to wszystko zrobić. Przyczynił się, że księdza Popiełuszkę mogli zatrzymać i porwać. Kierowca, który by chciał uratować ks. Popiełuszkę, to by uciekał, że nie można by go zatrzymać.”
Ucieczka Ch. w miejscowości Przysiek
Według oficjalnej wersji Ch. został wraz z księdzem Jerzym porwany i posadzony obok kierowcy na fotelu z przodu, z kajdankami założonymi z przodu, zakneblowany i obwiązany sznurkiem dookoła głowy (dlaczego SBecy nie przywiązali go do zagłówka?!)
Ch. odchylił się od fotela i znalazł małym palcem prawej ręki klamkę drzwi Fiata 125. następnie szarpnął klamkę, pchnął drzwi i wyskoczył z jadącego samochodu przy prędkości 100 km/godz. Po upadku na asfalt nastąpiło odpięcie się kajdanek.
Dziwne jest to zwłaszcza odpięcie się kajdanek. Konstrukcja kajdanek jest taka, że każde szarpnięcie powoduje zaciśnięcie się kajdanek, a nie ich odpięcie.
Ponadto dziwi też prędkość Fiata 125 tj. 100 km/h, który był w tym czasie według oficjalnej wersji maksymalnie obciążony – 4 dobrze zbudowanych mężczyzn po 100 kg i ksiądz Jerzy, a także według Piotrowskiego kamienie z 2 workami, razem ponad 500 kg. Jak na mocno wyeksploatowany samochód MSW to naprawdę bardzo duże obciążenie, tym bardziej, że według różnych zeznań miał on problemy z osiąganiem większej prędkości.
Czy SBecy mogli posadzić Ch. z przodu?
Były funkcjonariusz PRLowskiego urzędu spraw wewnętrznych: „To nie mogło wchodzić w rachubę. Dla prawidłowego konwoju powinien Ch. siedzieć z tyłu w środku pomiędzy dwoma SBekami, a nie obok kierowcy w dodatku jako człowiek porwany, wiedząc że w bagażniku leży uderzony pałką ks. Popiełuszko. Prawdopodobnie został tam posadzony, żeby uciec.”
Gdyby SBecy nie chcieli zabić ks. Jerzego a tylko Go porwać i przestraszyć, to jak należy tłumaczyć zachowanie i ucieczkę Ch.? Możliwe, że wówczas jako spalony agent otrzymałby nowe zadanie, zmianę zamieszkania, a Ks. Jerzy miał zrozumieć, że nie ma wokół niego zaufanych ludzi, a SB może każdego skłonić do współpracy. Może chodziło o złamanie charakteru ks. Jerzego? Człowiek zdradzony ma poczucie klęski, odczuwa brak zaufania do ludzi, boi się szczerości, czuje swoją samotność w walce.
Premier Jan Olszewski w wywiadzie dla “ŻW” o sowieckich tropach w sprawie zabójstwa księdza Jerzego Popiełuszki mówi m.in.: Są podstawy, by sądzić, że ucieczka W. Ch. była zaplanowana przez SB. O decyzji porwania i zamordowania: - To musiała być Moskwa, tyle że decyzję o zgładzeniu ks. Popiełuszki musiano przekazać nie przez Jaruzelskiego czy Kiszczaka, lecz "bocznymi drogami" – mówi Olszewski. ŻW 19.10.2004 r. (IPN PRZEGLĄD MEDIÓW 19 październik 2004 r.).
Według dostępnych w Internecie informacji śledztwo prowadzone przez prokuratora Andrzeja Witkowskiego ujawniło, że W.Ch. – kierowca ks. Jerzego – był tajnym współpracownikiem SB o pseudonimie “Desperat”, a w 1987 r. wziął od MSW pieniądze w wysokości kilkuletniej wówczas średniej pensji.
Wersja z Nysą i grupą toruńskich SBeków
Do swoich akcji toruńscy esbecy używali nieoznakowanej Nysy – koloru rudego. „Nyską jeździł kierowca R., który już też nie żyje. Do tej grupy P. był przypisany kierowca który jeździł Nyską. I na jego stanie była Nyska i zawsze on jeździł. W Nysce, jak wiadomo swobodnie się przewoziło ludzi, związanych jak worek kartofli do tyłu, bo było takie tam pomieszczenie, gdzie zamykało się drzwi. To była nieoznakowana Nyska, mogła mieć tablice rejestracyjne milicyjne. Nie miała oznaczenia milicja. Nie rzucała się w oczy. Bez świateł (kogutów). Prawdopodobne jest, że grupa toruńska użyła Nyski do operacji porwania księdza Jerzego. Ksiądz Jerzy został prawdopodobnie siła wrzucony do Nysy”.
IV. Postój przed hotelem Kosmos?
Według oficjalnej wersji - 10-12 km od porwania w Górsku i kilka minut po ucieczce Ch. (ok. godz. 22, mały ruch na drogach, możliwość szybkiej, płynnej jazdy). Piotrowski opisuje, że Fiat 125 P zatrzymał się przed hotelem Kosmos i nastąpiła tutaj próba ucieczki z bagażnika ks. Jerzego oraz bicie kijem o grubości 4 cm, a następnie związanie ks. Jerzego w bagażniku. (Nieprawdopodobne?! To wszystko przed hotelem, w centrum Torunia?!). Jest to opis Piotrowskiego.
A jak mogło być w rzeczywistości?
Parking przy hotelu Kosmos – szybka narada Piotrowskiego z grupą toruńską (Nysa), by przekazać informację o ucieczce Ch., stąd wyjazd na Bulwar Filadelfijski na Warszawę (Piotrowski) i przez most drogowy w Toruniu do Zamku Dybowskiego (Nysa – grupa toruńska 4 osoby). Dyżurny Komendy Miejskiej, która mieściła się przy ul. Bydgoskiej zabezpieczał bezpieczny przejazd Fiata i Nysy (np. kierując patrole w inne części miasta).
Opis i droga na Zamek Dybowski
Znaleziony różaniec ks. Jerzego – kapitan Szymczak z kontrwywiadu SB
Zamek Dybowski - idealne miejsce na takie akcje – w samym centrum, a jednocześnie na całkowitym uboczu. W latach 80 na terenie zamku wewnątrz znajdował się opuszczony dom mieszkalny. 2-3 osoby, z 7-osobowej grupy toruńskiej kapitana P. mogły tutaj czekać na przybycie Nyski, zabezpieczając teren przed niepożądanymi osobami. W normalnych warunkach samemu tam pójść wymaga odwagi, a co dopiero w okresie jesiennym nocą. W dzień łatwo obserwować ruch wokół zamku, gdyby ktoś się nim interesował.
Funkcjonariusz PRLowskich służb: „Szymczak musiał skądś wiedzieć, że należy tam szukać. Że przyszło mu w ogóle do głowy szukać na drodze do Zamku Dybowskiego. To trzeba mieć informację, że to tam miało być. Porównajmy ul. Portowa – obecnie Popiełuszki to jest na prawobrzeżnej części Torunia, a po drugiej stronie w linii prostej to jest kilometr jest Zamek Dybowski. To jest w ogóle inny rejon i żeby tu się dostać i szukać czegoś to trzeba wiedzieć. Czy to jest przypadek – porównanie hotel – zamek. Z tego zrobiono to, żeby zatrzeć ślady. Skoro Szymczak tu szukał po stronie zamku Dybowskiego, to musiał coś wiedzieć, dlaczego ma tam szukać? To równie dobrze mógłby szukać w każdym innym miejscu np. przy przystani wioślarskiej, bo tu się często jeździ, to raczej tu by można wtedy prędzej przypuszczać, że można pojechać samochodem, ale nie do Zamku Dybowskiego.
„Człowiek znajduje po drugiej stronie Wisły różaniec i co przerwano dalej śledztwo w tym kierunku? Dlaczego ten oficer skierował się w tamto miejsce, co go do tego skłoniło, co było dalej, czy prowadzono przeszukania zamku? Dlaczego się dalej o tym nie mówiło? Znaleźć w tym czasie różaniec, który należał do ks. Jerzego w miejscu tak charakterystycznym w pobliżu Zamku Dybowskiego, to przecież jasno i wyraźnie wskazywało trop? Kto zatem podjął decyzję żeby ten trop zbagatelizować? Może obawiano się, że zaprowadzi ten trop do ujawnienia współpracy grupy Piotrowskiego z grupą toruńskich esbeków z kapitanem P. na czele? A może ktoś jeszcze nad P. znał szczegóły operacji, skoro prowadzący tą sprawę kapitan Szymczak z kontrwywiadu SB (ten co znalazł różaniec) nie poszedł dalej tym śladem, bo się bał? Przecież tam znaleziono by ślady po ks. Popiełuszce. Ale nic nie robiono. Dlaczego ten oficer szukał tam śladów? Nie zrozumie się tej historii jak nie będzie się tam na miejscu. To nie jest miejsce gdzie mógłbyś szukać śladów.”
Nie udało nam się porozmawiać i sprawdzić czy kapitan Szymczak żyje.
Ks. Jerzy upuszczając swój charakterystyczny różaniec chciał żeby ktoś to znalazł, jako dowód jego porwania i obecności w tym miejscu. Różańca się nie nosi na szyi, tylko w kieszeni, musi być pod ręką do modlitwy.
Samochód do zamku Dybowskiego nie może do końca podjechać i SBecy musieli kawałek drogi przejść pieszo, prawdopodobnie trzymając ks. Jerzego pod ramię. Ręce mógł mieć wolne, a ponieważ miał płaszcz i w jego kieszeni różaniec, to mógł wsunąć dłoń po różaniec, a następnie niezauważenie upuścić go w trawę.
Leszek Szymkowski z Polskiego Radia pisze w “Sowieckim śladzie” - Na podstawie zachowanych w IPN notatek ujawniliśmy, że w 1982 r., w Bułgarii, kapitan SB rozpoczął współpracę z sowieckimi służbami specjalnymi. Nasze odkrycia pokrywają się z dokumentami ze śledztwa Instytutu Pamięci Narodowej prowadzonego w latach 2002-2004 pod kierunkiem prokuratora Andrzeja Witkowskiego. Wynika z nich, że w Górsku ksiądz Jerzy Popiełuszko został uprowadzony i przewieziony w nieznane miejsce. Tam był przez kilkadziesiąt godzin torturowany. (należy dodać, że ks. Jerzy w dniu porwania nie najlepiej się czuł, miał stan podgorączkowy.) Głównym śladem pozwalającym odtworzyć to, co się naprawdę działo w nocy 19 października jest różaniec kapłana znaleziony w pobliżu Zamku Dybowskich w Toruniu. Jego wygląd opisuje notatka SB z 25 października. Czytamy w niej: "Różaniec nie był rozerwany; z wyglądu zewnętrznego świadczy, że w miejscu znalezienia nie leżał przez długi czas (brak śladów śniedzi na częściach metalowych)."
Notatka określa położenie różańca przy nieuczęszczanej ścieżce, tuż przy zamku. Technicy odtworzyli tam wówczas ślady opon samochodowych – takich, jakie najczęściej zakładano do "Nysy". Znajomi księdza potwierdzili, że ten różaniec należał do niego. Badania kryminalistyczne wykazały, że nie mógł leżeć w trawie dłużej niż kilka dni. Śledczy IPN-u są przekonani, że różaniec wysunął się z dłoni lub kieszeni księdza. Ich zdaniem, stało się to, gdy porywacze zatrzymali się, by przekazać kapłana innej grupie oprawców. Różaniec znalazłem na powierzchni płaskiej, na trawniku, na poziomie jezdni – zeznawał prokuratorom IPN kapitan Romuald Szymczak* z kontrwywiadu SB w Toruniu.
To, co przedstawił emerytowany oficer daleko odbiega od prawdy. Szymczak nie powiedział, że różaniec leżał na trawie, przy śladach opon, w miejscu, gdzie zwykle nie jeżdżą samochody. Zamiast zabezpieczyć różaniec, wbrew wszelkim zasadom podniósł go, wytarł i schował do kieszeni, co bardzo utrudniło dokładne przebadanie go. Z zachowanych dokumentów wynika, że na początku lat 80. Szymczak został wytypowany jako oficer toruńskiej SB do spraw kontaktów z rezydenturą KGB. Te kontakty mieściły się w zakresie normalnych obowiązków służbowych – zeznał 20 lat później. Jak ustalili prokuratorzy IPN, Szymczak utrzymywał też regularne kontakty z majorem Igorem Onyszko – ówczesnym rezydentem GRU, który miał swoją siedzibę na terenie bazy wojsk radzieckich w Toruniu. O tym jednak, podczas śledztwa nie chciał mówić. Zachowane notatki świadczą o tym, że kontakty Szymczaka z obydwoma oficerami nasiliły się w drugiej połowie października 1984 r.
V. Zmylenie tropu – trzymać sprawę jak najdalej od Torunia
Poza wcześniej wymienionymi funkcjonariuszami z grupy kapitana P., którzy zginęli bądź zmarli w dziwny sposób, śmierć świadków tych wydarzeń w Toruniu zebrała obfite żniwo.
Śmierć dyżurnego Komendy Miejskiej w Toruniu
„Informator: dyżurny Komendy Miejskiej kapitan C., który miał nocna służbę 19 października 1984 r., kiedy porwano ks. Popiełuszkę, też już nie żyje. Dzisiaj miałby 66-67 lat. Komenda Miejska była przy ulicy Bydgoskiej i rogu ulicy Ks. Kujota. C. spoczywa na cmentarzu przy ul. Gałczyńskiego. Był on w stopniu kapitana. Kapitan pełniący służbę dyżurnego 19.10.84?! To wszystko nastąpiło w jego godzinach. On musiał wszystko wiedzieć - gdzie samochody jadą, przecież wysyłał je, to się nie odbywało po cichu. On później wyjechał do RFN i jak po coś tu wrócił, to jak wracał ze swoją wnuczką zginął przed Bydgoszczą w wypadku, uderzył w drzewo na prostej drodze między Toruniem a Bydgoszczą. Może strzelono mu w oponę. Był on dość dobrym kierowcą Okazuje się, że on też najprawdopodobniej wiedział za dużo. Przyjechał coś załatwiać. Co załatwiał nie wiadomo, ale dopadnięto go od razu, coś mu zrobiono z samochodem. On dość szybko zginął nie wiem czy to nie było rok po. To była prawdziwa plaga śmierci ludzi urzędu spraw wewnętrznych w Toruniu.
Zastraszenie naczelnika
Edmund G. naczelnik wydziału dochodzeniowego Komendy Miejskiej MO w Toruniu – po tych wszystkich wydarzeniach samochód przejechał mu nogi i amputowane je. Czy chciano go przejechać, zabić nie wiadomo. Oficjalna wersja była taka, że naprawiał własny samochód na ulicy i na wystające nogi najechał samochód ciężarowy. Dziwna historia, ponieważ było go stać zaprowadzić samochód do warsztatu. Nie wiadomo, co z tą ciężarówką. Może też chciano go zlikwidować albo zastraszyć.
Śmierć wysłannika Jaruzelskiego
„Po jakimś czasie od porwania, przyjechał do hotelu Helios jakiś człowiek-inwalida, coś z nogą miał. I nagle jedzie ekipa, bo stwierdzono, że w hotelu on nie żyje. Władysław K. z tej grupy dochodzeniowej mówił, że chyba się zwolnię już z tego syfu. Mówi - zrobione morderstwo w pokoju hotelowym. Na ścianach krwawe odciski dłoni, bo walczono z tym człowiekiem. On może się bronił, może się ratował, w każdym razie ściany w krwawych odciskach dłoni. I z tego ekipa dochodzeniowa robi zawał serca – oficjalna wersja. A kurtka tego zabitego zostaje znaleziona vis a vis pokoju, w którym mieszkał tylko po drugiej stronie - została rzucona na taką przybudówkę hotelu. Musiano wyrzucić z okna pokoju po przeciwnej stronie. Z morderstwa zrobiono zawał serca. Tuszowaniem zajmowała się ta specgrupa. To się nie mieści w głowie. Ten Człowiek był prawdopodobnie przysłany przez Jaruzelskiego na jakąś kontrolę. Mówiło się o kontroli finansowej, ale tego dokładnie nie wiadomo i zamieszkał w hotelu Helios. Mógł to być rok 85 lub 86.
Władysław K. – młodszy chorąży, był w grupie specjalnej dochodzeniowej I Komisariatu, który brał udział w tej akcji. Chodził po cywilnemu (jest na liście esbeków ). On to widział na własne oczy. Te odciski palców i zamordowanego. On jest w stanie powiedzieć, jaki technik był na miejscu. Zawsze na miejscu zdarzenia musiał być technik do zabezpieczania dowodów. W tym czasie to chyba był Piotr D. z nimi, albo P.
Brak odpowiedzi na pytania
W.Ch. – pobyt w KM MO przy ul. Bydgoskiej. Co takiego tam mówiono, jak długo to trwało, kiedy podjęto decyzję o przewiezieniu do Warszawy? Dlaczego Ch. trzymano dłużej niż 48 godzin wbrew prawu i jego woli?
Wyjazd Ch. do Warszawy, który miał odbyć się w asyście mecenasa Edwarda Wende (jak wiadomo mecenasa zatrzymano na rogatkach Torunia, aby nie przeszkadzał w konwojowaniu Ch.) Ile godzin pozostawał sam w towarzystwie wysokich oficerów SB. Kim byli oficerowie, którzy z Ch, jechali? Co mówili, o co pytali? We wspomnieniach Ch., jakie zostały wydane w 1991 r., nie ma praktycznie nic na ten temat, a przecież było to kilka godzin jazdy z Torunia do Warszawy?. Czy było to przygotowanie świadka do określonej sytuacji?
Warto wspomnieć, że Ch. był wcześniej pracownikiem Straży Pożarnej, która podlegała resortowi MSW, była służbą mundurową. W jaki sposób udało mu się uniknąć wypadku w dniu 13 października 84r. (ostro najechał na Piotrowskiego, któremu nie udał się rzut kamieniem – czyżby dla zdobycia zaufania ks. Jerzego, jadącego wraz z działaczem mazowieckiej „S” - Sewerynem Jaworskim, którzy wracali z imienin ks. Jankowskiego.
Wojciech Krol ([email protected])
(www.portalpomorza.pl)
Napisz komentarz
Komentarze