Na taki niecodzienny pomysł spędzenia wakacji wpadł Krzysztof Aszyk, dwudziestoletni mieszkaniec Otłowca. To on z 20 złotymi w kieszeni, rowerem wyruszył w podróż. W ciągu 54 dni odwiedził 10 państw i przejechał ponad 5800 kilometrów. Średnio dziennie musiał pokonać 107 kilometrów. Bywały jednak i takie dni, gdy na liczniku pojawiało się nawet 160 kilometrów. Bagaż czasami ważył 20 kilogramów, a chwilami jego waga przekraczała ponad 60 kilogramów. Zużył dwa komplety opon i dętek. Przed granicą albańsko-kosowską, podczas naprawy roweru, zrobiono mu dowcip. Zniknęła jego pompka rowerowa. Musiał długo się o nią wykłócać z tymi, którzy mu "pomagali". Na szczęście pompka rowerowa się znalazła a sprawcy jej zniknięcia nie mogli powstrzymać się od śmiechu. Po drodze nie brakowało mu przygód, spotkania z miłymi, przyjaznymi mieszkańcami odwiedzanych krajów, godzin z pustym żołądkiem i błogiego obżarstwa wśród polskich żołnierzy w Kosowie. Spał pod gołym niebem, na skraju lasu, w opuszczonych budynkach. Ale podróż naszego bohatera nie zawsze była usłana przyjemnościami a w pewnym momencie mogła się zakończyć tragicznie.
- Kiedy przejeżdżałem w Serbii przez tunel w tył mojego roweru uderzył tir. Na szczęście zniszczył mi tylko moje bagaże z lewej strony. Rower i ja zbytnio nie ucierpieliśmy, ale strach przy wjeżdżaniu do kolejnych tuneli towarzyszył mi już do końca wyprawy – opowiada Krzysztof Aszyk.
Mylą się ci, którzy uważają, że wyprawa do Grecji zaczęła się w tym roku.
- Miałem dwa falstarty rok wcześniej. Dojechałem wtedy do końca Polski i zawróciłem. Rok temu zabrakło mi determinacji, samozaparcia i chyba wiary w to, że może się udać. Do tegorocznej wyprawy zacząłem się przygotowywać profesjonalnie – dodaje Krzysztof. - Przede wszystkim zacząłem hartować organizm. Założyłem sobie, że nie będę spał w hotelach, w wygodnych łóżkach tylko w namiocie lub pod gołym niebem. Już podczas pierwszego noclegu i to jeszcze w Polsce, przekonałem się, że nie wszystko zostało spakowane. Zapomniałem karimaty i musiałem spać w namiocie na gołej ziemi. Wyprawa rowerowa do Grecji wymagała również kondycyjnego przygotowania. Jeszcze w domu zamiast na łóżku kładłem się spać na podłodze. Zacząłem jeździć na dłuższe rowerowe wyprawy m.in. do Malborka, a także na Mazury i Kaszuby. Chciałem jak najlepiej przygotować się do swojej pierwszej wyprawy do Grecji.
Na pytanie, ile miał przy sobie pieniędzy wybierając się w tę podróż, odpowieda, że... 20 zł.
- Założyłem sobie, że będę po drodze pracował u poznanych ludzi, sprzedawał znalezione przy drodze owoce, prowadził handel wymienny. Może to wydawać się ekstremalnym przedsięwzięciem ale skoro wróciłem z Grecji, to znaczy żejest to możliwe. Miałem też i miłe akcenty swojej podróży. Jeszcze w Polsce znalazłem 10 złotych, a w Grecji nawet 20 Euro. Przekraczając granicę polsko-słowacką wymieniłem w kantorze 15 Euro. Kupiłem trochę ryżu, wodę i wjechałem na Słowację – opowiada podróżnik z Otłowca.
Za cel swojej wyprawy Krzysztof wybrał Grecję, ale już w trakcie podróży okazało się, że ten punkt zszedł na dalszy plan.
- Sama droga, poznawanie nowych ludzi, fantastycznej przyrody, kultury, przeszłości odwiedzanych miejsc były najważniejsze. Narzekamy na polskie drogi ale naocznie się przekonałem, że u nas nie jest tak źle. W Albanii miałem okazję jechać drogą krajową, która była cała wysypana wapiennym tłuczniem. O tym, że to tzw. krajówka dowiedziałem się po sprawdzeniu mapy i to już po przyjeździe do domu – śmieje się Krzysztof.
Przez Słowację i Węgry przemknął bez większych przeszkód. Ciekawostką na Węgrzech było spotkanie z Polką, która osiedliła się w tym kraju. To u niej pracował, zmywając naczynia. Zarobił 2 tysiące forintów.
- Bariera językowa na Węgrzech była nie do pokonania. Nie rozumiałem prawie nic z tego co do mnie mówili. Już w Serbii poczułem się zupełnie odprężony. Przynajmniej rozumiałem większość wypowiadanych do mnie słów. Często spotykałem się z przejawami niezwykłej serdeczności. Większość trasy pokonywałem jadąc drogami, które należały do dróg raczej lokalnych. To był największy atut tej wyprawy bo miałem okazję z bliska poznać mieszkańców poszczególnych krajów. Wyrazów serdeczności doświadczałem na każdym kroku. Zacząłem sobie nawet robić statystykę i wyszło mi, że średnio dwa razy dziennie zapraszano mnie w odwiedzanych wsiach i miasteczkach na kawę. Bywały dni że nawet i pięć razy. Tyle kawy, co w czasie tej wyprawy, nie miałem okazji wypić nigdy. Zawsze przy rowerze miałem przyczepioną polską flagę więc nie byłem anonimowy. Niezwykłą serdecznością zaskoczyli mnie Bośniacy i Albańczycy. Jadąc przez Serbię, Chorwację, Macedonię czy Grecję spotykani mieszkańcy z pełnym podziwem podchodzili do mojego wyczynu. Kiedy mówiłem im, że zarabiam na dalszą podróż sprzedając owoce czy pracując na przykład za nocleg czy śniadanie, nie mogli wyjść z podziwu – podkreśla Krzysztof Aszyk.
Na pytanie czy się bał śpiąc pod gołym niebem, w przydrożnych lasach, opuszczonych budynkach podkreśla, że takie obawy zawsze są.
- Bywały noce, kiedy spałem ale wydawało mi się że słyszę wszystko co się wokół działo. Trudno było się nie wystraszyć, kiedy obudziło mnie stado przechodzących kóz. Była też noc, kiedy obudziły mnie żółwie. Budziłem się wraz ze wschodem słońca. Poranna toaleta, śniadanie i dalsza drogę. Zawsze miałem przy sobie trzy butelki wody, jedna do picia, druga do mycia i trzecia do ugotowania obiadu – relacjonuje chłopak.
Z całej podróży Krzysztof najmilej wspomina pobyt w Prisztinie, stolicy Kosowa.
- Pobyt w Prisztinie bardzo dobrze wspominam bo trafiłem do polskiej bazy wojskowej. Przez naszych żołnierzy zostałem niezwykle mile przyjęty. Początkowo nawet nie zdawałem sobie sprawy, że do nich trafię. Kosowo miało być moim kolejnym etapem w podróżny do Grecji. Po przekroczeniu granicy serbsko-kosowskiej minął mnie patrol żołnierzy francuskich. To pewnie oni poinformowali naszych żołnierzy, że ich kierunku jedzie polski rowerzysta. Zanim dotarłem do polskiej bazy, spotkałem miejscowego rolnika, który zaprosił mnie na piwo. Fajnie było usłyszeć język prawie jak polski i nie sposób było odmówić Kosowianinowi gościnności. Na piwo wstąpiłem i poznałem bardzo miłych ludzi. Dziesięć kilometrów przed miejscem stacjonowania naszego kontyngentu zatrzymał mnie polski patrol. Już wtedy mnie poinformowali, że obserwowali mnie od dłuższego czasu i zapraszają do siebie gdzie już na mnie czekają. Wśród polskich żołnierzy spędziłem niesamowite chwile i w końcu mogłem się wyspać i najeść – opowiada Krzysztof Aszyk.
Po przekroczeniu granicy Grecji dotarł do celu swojej wyprawy. U bram wąwozu termopilskiego poczuł ogromną radość, że był w miejscu, gdzie toczyła się wielka historia. Bo być tam, gdzie poległ Leonidas i jego Spartanie, to powód do dumy. Najsłynniejsza starożytna, grecka wyrocznia w Delfach też miała swoją magię. Delfy były w zasięgu jego ręki i wzroku ale niedostępne dla kieszeni. W portfelu brakowało prozaicznej rzeczy, czyli kilku Euro. Krzysztof dodaje, że wcale nie żałuje, że nie zwiedził Akropolu, cieszył się, że poznał inne historyczne miejsca.
- Ta przysłowiowa grecka prowincja też mnie zaskoczyła – mówi. - Już nie pamiętam nazwy greckiego miasteczka ale przejeżdżając przez nie zapytałem napotkanego mieszkańca o dalszą drogę. Ten spojrzał na mój rower i flagę i zapytał Polak? Kiedy odpowiedziałem, że tak on zaczął do mnie mówić po polsku. Okazało się, że ów Grek poznał język polski, kiedy pracował w naszym kraju w kopalni. Takie spotkania trzeba samemu przeżyć, tego co się czuje nie można opisać w paru zdaniach. Język polski w małym, prowincjonalnym greckim miasteczku – tego się nie zapomina.
Podczas swojej podróży, Krzysztof miał okazję spotkać wielu ciekawych ludzi. W Chorwacji była to para Kanadyjczyków, którzy rowerami-składakami jechali z Uzbekistanu. W Osjieku, również na Chorwacji, odpoczywał u nauczyciela tańca. Z Włochami wymienił się pamiątkami. W Sarajewie na moment stał się kibicem FK Sarajewo. Trasa jego wyprawy zaczęła się w Otłowcu, później była to Słowacja, Węgry, Serbia, Chorwacja, Bośnia i Hercegowina, Czarnogóra, Kosowo, Albania, Macedonia i Grecja. Podobną trasą wracał do Polski. Z większych, ważniejszych miast odwiedził Miszkolc, Budapeszt, Belgrad, Krusewicze, Prisztinę, Skopie, Saloniki, Larisę, Delfy, Ateny, Patrę, Fier, Durres, Mitrowicę, Dubrownik, Sarajewo.
- Połknąłem bakcyla podróżowania. Już myślę o kolejnej wyprawie. Z wielkim podziwem patrzę na podróże Kazimierza Nowaka, który w latach 1931 – 36 rowerem i pieszo zdobył Afrykę. Co będzie następnym celem mojej podróży? Tego jeszcze nie wiem ale wiem jedno, że dziś muszę skończyć liceum, znaleźć pracę aby przygotować się do kolejnej wyprawy – dodaje Krzysztof Aszyk.
Na zakończenie trochę prywaty. Krzysztofa Aszyka znam od kilku lat. Był moim uczniem w Gimnazjum w Gardei. Na lekcjach historii nigdy nie mogłem się z nim nudzić. Krzysztof dokonałeś rzeczy niebywałej udowadniając, że marzenia są w zasięgu każdego z nas. Jako twój były nauczyciel jestem z ciebie dumny.
Napisz komentarz
Komentarze